Nieukojeni

Ian McEwan, Ukojenie

Bywają książki, które pomimo braku  porywającej fabuły, czy pełnokrwistych ukojeniebohaterów zapadają w pamięć ze względu na atmosferę mistrzowsko kreowaną przez słowa. Ostatnie dwa wieczory spędziłam nad powieścią niewielkich rozmiarów, jednym z wczesnych dzieł angielskiego wirtuoza pióra – Iana McEwana pt: Ukojenie. Autora darzyłam sympatią już wcześniej – przede wszystkim za Pokutę oraz Na plaży Chesil. Każda z wymienionych książek zachwycała konstrukcją narracji i szczególnym klimatem wciągającym w sam głąb opowiadanej przez pisarza historii.

Opowieść, o której chcę napisać słów kilka dzisiaj, zostaje leniwie rozsnuta wokół ciasnych i wąskich uliczek turystycznej Wenecji, będącej właśnie w szczycie sezonu turystycznego. Weneckie uliczki pogrążone są w półmroku i przesycone papierosowym dymem obecnym w kawiarniach – po nich to wędruje para głównych bohaterów – Mary i Colin. Od lat pozostają oni wvenice street niesformalizowanym związku, niegdyś barwnym i namiętnym, jednak w momencie, gdy poznajemy oboje – wypranym już z większości najpiękniejszych emocji i nadgryzionym bezlitosnym zębem rutyny. Akcja rwie się i gubi, bohaterowie pojawiają się i znikają, opuszczając kolejne miejsca, nie zaznaczywszy nigdzie swej obecności. Sytuacja diametralnie zmienia się, gdy na ich drodze staje przystojny, nienagannie ubrany Robert – mieszkaniec Wenecji, który wraz z żoną (pojawiającą się w dalszej części książki) staje się przyczyną apogeum szczęścia, ale także zguby Mary i Colina.

Nie zdradzając ani o jotę więcej, żeby nie psuć Wam zabawy, wspomnę jedynie, że tytuł książki pozostaje w rażącym dysonansie do venice nightnieopuszczającego mnie uczucia lęku, towarzyszącego mi podczas całej lektury McEwana. Z racjonalnego punktu widzenia, w miarę upływu czasu w opowieści nie dzieje się nic nadzwyczajnego, jednak podświadomie wyczuwamy narastające ze strony na stronę, wyśmienicie budowane, napięcie. Bohaterowie zdają się nie wiedzieć dokąd podążają, coraz silniej plącząc sieć nieporozumień. Mówi się, że lęk różni się od strachu tym, że ten pierwszy oscyluje wokół czegoś niezdefiniowanego, w pewnej mierze nawet – podświadomego. Strach natomiast koncentruje się na tym, co określone, bo przecież boimy się CZEGOŚ. Warto sięgnąć po Ukojenie właśnie dla tego niewyjaśnionego uczucia lęku, które niesie ze sobą powieść!

Książkowe soundtracki czyli TOP 10 piosenek inspirowanych literaturą

Bywają wielkie książki i bywają wielkie piosenki. A gdyby spróbować je połączyć? Odnaleźć jedne w drugich, dopatrzyć się inspiracji i zachwycić wykonaniem? Właśnie takie zachwyty proponuję Wam na dzisiejszy wieczór. Zostańcie z Książką z masłem na dłużej i posłuchajcie dziesięciu piosenek zainspirowanych literaturą!

1. Kate Bush – Wuthering Heights (Wichrowe Wzgórza – Emily Bronte)

Piosenka Kate Bush jest dokładnie taka jak destrukcyjne uczucie łączące Katy i Heathcliffa, bohaterów powieści Emily Bronte – niepokojąca, pełna pasji i zapadająca w pamięć. Cudo!

2. Jennifer Lawrence – The Hanging Tree (Igrzyska śmierci. Kosogłos – Suzanne Collins) 

Moment, kiedy Katniss śpiewa w książce Suzanne Collins Drzwo wisielców to jeden z najbardziej poruszających obrazów w całej powieści. Wykonanie Jennifer Lawrence jest proste, w pierwszych sekundach uderza delikatnością, żeby już po chwili rozwinąć się do pięknego, wywołującego ciarki na plecach tematu muzycznego. Koniecznie posłuchajcie do końca.

3. Audrey Hepburn – Moon River (Śniadanie u Tiffany’ego – Truman Capote) 

Śniadanie u Tiffany’ego to przykład filmu, który stał się sławniejszy niż książkowy pierwowzór. Mimo tego, warto znać wspaniałe dzieło Trumana Capote. Moon River śpiewane przez urzekającą Audrey Hepburn będzie idealną ścieżką dźwiękową do lektury.

4. Celine Dion i Peabo Bryson – Beauty and the Beast (Piękna i Bestia – francuska baśń ludowa) 

Wiedzieliście, że Piękna i Bestia na samym początku była baśnią? Dopiero później trafiła w ręce Disneya oraz na musicalowe sceny. Piosenka Celine Dion i Peabo Brysona pochodzi z wersji animowanej opowieści z 1991 roku. Mnie wzrusza na nowo za każdym razem!

5. Anne Hathaway – I Dreamed a Dream (Nędznicy – Victor Hugo) 

Nędznicy to dzieło monumentalne, którego dotąd nie udało mi się przeczytać, ale to plan na niedaleką przyszłość! Filmowy musical Toma Hoopera to jeden z moich ulubionych filmów i bezdyskusyjnie fenomenalny obraz. Anne Hathawy śpiewająca w wybranej przeze mnie scenie zapiera dech w piersi.

6. Nino Rota – The Godfather Theme Song (Ojciec Chrzestny – Mario Puzo)

Jak powiedział T. – „jeśli nie umieścisz tutaj tego utworu, to nie wiem co chciałabyś umieścić w zestawieniu takim jak to!”. Święta prawda, temat muzyczny z Ojca Chrzestnego to już klasyka, podobnie jest z książką. Trzeba znać.

7. Grzegorz Turnau – Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem (Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem – Julian Tuwim) 

Mistrz Julian Tuwim pisał zabawnie i pisał ze swadą. Miejscowa idiotka… to najlepszy przykład – literacki majstersztyk, kunsztowny rym i Grześ Turnau, który pięknie doń zaśpiewał.

8. Max Steiner – Tara’s Theme (Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell) 

Tara’s Theme Steinera to utwór o Tarze, ale i o Scarlett. O sile, niezłomności, o namiętności, która pozwoliła przetrwać. Film, z którego pochodzi temat to arcydzieło, nie inaczej jest z literackim pierwowzorem.

9. Sammy Fain – You Can Fly (Piotruś Pan – J.M. Barrie)

Na początku była sztuka teatralna, następnie powieść (obie autorstwa Barriego), jeszcze później za bajkową ekranizację wziął się nieśmiertelny Walt Disney. Jedno nie ulega wątpliwości – Piotruś Pan to historia tak piękna i tak uniwersalna, że z pewnością wciąż będziemy do niej wracać.

10. Waldemar Kazanecki – Walc (Noce i dnie – Maria Dąbrowska) 

Jeszcze jeden polski akcent w zestawieniu. Maria Dąbrowska prócz tego, że prowadziła niezmiernie interesujące życie, pisywała również świetne powieści. Jedną z nich są właśnie Noce i dnie – wspaniale zekranizowane przez Jerzego Antczaka. Scena, w której w tle słyszymy Walc, a na ekranie oglądamy młodziutkiego Karola Strasburgera zbierającego kwiaty i brodzącego po kolana w wodzie to tylko jeden z powodów, dla których warto obejrzeć film (a wcześniej przeczytać książkę!).

 

Kino klasy B

Nicolas Barreau, Wieczorem w Paryżu

Zastanawialiście się kiedyś jaką przewagę mają małe kina studyjne nad cinema paradisomultipleksami? Podpowiem Wam – każdą! Wybierzcie się do małego, kameralnego kina, a dane Wam będzie poczuć niepowtarzalny zapach sali kinowej pozbawiony intensywnej woni smażonego popcornu. Niemożliwe? A jednak. Wielu z Was pewnie ten sam film oglądany wcześniej w multipleksie, w małym kinie wyda się jakby bardziej magiczny. Sprawdziłam, tak naprawdę się dzieje. Dzięki temu zaś, że wokół nie będzie słychać szeleszczenia papieru i foliowych opakowań po jedzeniu skupienie na dialogach wyda się o niebo łatwiejsze.

Niewątpliwe szczęście prowadzenia kina studyjnego (i to nigdzie indziej, tylko w Paryżu!) ma bohater książki Nicolasa Barreau Wieczorem w Paryżu – Alain Bonnard. Kino niespodziewanie odziedziczone po wuju początkowo wywraca życie mężczyzny do góry nogami, szybko jednak staje się powodem do dumy i polem do realizowania pomysłów właściciela. Wieczory z klasyką wieczorem w paryżukinematografii, nocny cykl, podczas którego wyświetlane są romanse to tylko kilka z wielu możliwości, które oferuje Cinema Paradis prowadzone przez Alaina. Sielskie życie głównego bohatera przerywa pojawienie się dziewczyny w czerwonym płaszczu – stałej bywalczyni kina. Alain zapała do tajemniczej nieznajomej gorącym i pięknym uczuciem, wybierze się z nią nawet na kolację. Potem jednak, jak nietrudno się domyślić, sprawy bardzo się skomplikują, a o wizję szczęścia trzeba się będzie zawalczyć. Prócz tego – rozwikłać kilka zagadek i zmierzyć się z zupełnie niespodziewaną w Paryżu wizytą znanego amerykańskiego reżysera, do złudzenia przypominającego Woody’ego Allena. Jaką rolę odegra twórca zza oceanu w życiu Alaina, co łączy ich obu z enigmatyczną Melanie noszącą czerwony płaszcz? Rzecz jasna – nie zdradzę. Zamiast tego zaproszę Was do lektury!

Książka Nicolasa Barreau definitywnie ma w sobie szczególny urok. Jeśli nie jesteście jeszcze znużeni (jak ja) wszechobecnie eksploatowaną magią Paryża, zdecydowanie spodoba Wam się atmosfera, którą zostaje przesycona cała opowieść. Ciekawym zabiegiem jest również wielość nawiązań do filmowych obrazów – zarówno klasyków, jak i dzieł zupełnie nowych, które w paris bridge 2kinie mogliśmy oglądać całkiem niedawno. Wśród niewątpliwych zalet historii, którą snuje narrator stworzony przez Barreau to właściwie wszystko. Cała reszta jest niestety dosyć przeciętna, historia wprawdzie piękna, jednak jakby nieco odgrzewana. Bohaterowie z potencjałem, ale ostatecznie niezbyt wyraziści i nie zapadający w pamięć. Polecam Wieczorem w Paryżu na jeden z niezobowiązujących letnich wieczorów – czyta się szybko, wrażenie zostawia pozytywne, kilkakrotnie można nawet się uśmiechnąć pod nosem. Jeśli jednak zdarzy się tak, że po książkę nie sięgniecie – nic straconego, przyjemny wieczór możecie przecież spędzić na milion innych sposobów!